Piękne słońce, rześki mrozik, wybraliśmy się rodzinnie na spacer do lasu jednak dzieciaki wymiękły na pierwszym kilometrze. Po wczorajszych zadymkach śnieżnych ścieżki były całkiem zasypane. Zrobiliśmy sobie więc z Magdą ok. 4km pętlę po lesie – torując jej drogę czułem się jak lodołamacz na morzu arktycznym...
Magda wróciła do domu wykończona a ja nie chcąc marnować wspaniałej pogody postanowiłem zobaczyć rozlewiska pod Wierzonką i odszukać w lesie cmentarz rodziny von Tresków. Dzisiaj Duch dostał ostro w kość, ostatni km to prawie ja go ciągnąłem. Ale to zrozumiałe byliśmy w miejscach totalnie bezludnych zero wydeptanych ścieżek lub ubitych szlaków kołami samochodów, czasami zapadał się do połowy brzucha, a jak węszył pod śniegiem to tylko ogon mu wystawał ze śniegu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz