poniedziałek, 8 marca 2010

2010-03-(05-07) Mroźny weekend w Kobylnicy

Wszyscy już myślą o wiośnie i jak się patrzy na łąki i pola można spodziewać się że zima już sobie poszła. Jednak w lesie jest jeszcze sporo śniegu miejscami nawet do 50cm.
W ten weekend wybrałem się z psem trzy razy na narty. W piątek i sobotę było całkiem nieźle ponieważ praktycznie cały czas po śniegu miejscami świeżym o grubości ok1cm ale zawsze po śniegu, natomiast w niedzielę już niestety miejscami po trawie co widać na niektórych zdjęciach. Szczególnie sobotni poranny bieg obfitował w spotkania z fauną. Na dzień dobry w odległości dwóch km od domu jakieś 100m przede mną przemknęło całkiem duże stado małych sarenek, akurat było to w miejscu gdzie jest lekkie ale długie wzniesienie – przez ciągnącego, rozemocjowanego Ducha pokonaliśmy je na podwójnej prędkości. Kawałek dalej w samochodzie spotkaliśmy kopulującą parę z gatunku homo sapiens. Co ciekawe po dwóch godzinach kiedy już wracaliśmy prawdopodobnie nadal tam byli, chociaż pewności nie mam ponieważ szyby były całkowicie zaparowane. Dalej niedaleko ambony pod linią energetyczną gdzie myśliwi wysypali karmę dla zwierząt upolowałem samotną sarenkę – udało mi się do niej podejść dość blisko ze względu na skwierczące kable wysokiego napięcia. Z kolei na stawach koło Wierzonki dwa łabędzie przymarzły – mam nadzieję, że słonko podtopiło lód i udało im się wydostać (ja nie miałem szans im pomóc, lód był zbyt cienki żeby na niego wejść a w żaden inny sposób nie udało by do niech dostać). Kolejnym etapem naszej wycieczki były podmokłe łąki w dolinie rz. Głównej za Wierzonką. Rzeczka wypełniła koryto po brzegi a miejscami nawet trochę wylała. Kawałek dalej zwabił mnie bardzo głośny klangor żurawi, po pokonaniu dwóch rowów melioracyjnych wpadliśmy z psem na łąkę na której zobaczyliśmy dwa piękne ptaki oczywiście Duch je przepłoszył ale udało mi się strzelić dwie fotki. W takich sytuacjach żałuję, że nikt jeszcze nie wymyślił aparatów komórkowych z teleobiektywem. Podczas powrotu do domu spotkaliśmy stado kilkunastu olbrzymich myślę, że samic jeleni lub samców bez poroża bo na sarny były zdecydowanie za duże. Niesamowicie tak dostojnie, bez pośpiechu przebiegły kilkadziesiąt metrów przed nami – respekt okazał nawet Duch, ponieważ nie ruszył na nie od razu (poczekał aż przebiegną przez drogę, dopiero potem pociągnął mnie za sobą w pościg). Na końcu naszej wycieczki pies stanął jak wryty i nie dał się zmobilizować do dalszego biegu zainteresowała go jakaś gałąź którą z dużym zainteresowaniem zaczął obwąchiwać. Gdy się jej przyjrzałem dokładniej okazało się, że gałąź jest parzystokopoytna – widać myśliwy czy kłusownik porzucił tutaj kawałek nogi sarny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz