Wybrałem się na wycieczkę biegową w nieznanej mi okolicy w Bolesławcu gdzie córka jeździła konno. Nie miałem ze sobą mapy ani kompasu, postanowiłem nawigować na słońce, charakterystyczne elem krajobrazu i mech na pniach drzew :) . Ruszyłem na wschód i już na samym początku wiedziałem, że nie będzie łatwo bo córka wywiodła mnie ze stadniny końskimi ścieżkami - nie dość, że były one poryte kopytami to jeszcze swobodnie wiły się wśród drzew skręcając płynnie to w jedną to w drugą stronę. Pełno rozwidleń i kółek do wolt oraz gęsty las nie ułatwiały w zorientowaniu się w którą stronę biegnę, więc jak tylko trafiłem na prosty dukt leśny to bardzo się ucieszyłem - zaprowadził mnie on do całkiem fajnej wioski z której wbiegłem do lasu i niestety znów trafiłem na luźne końskie ścieżki. Na podstawie słońca zorientowałem się, że zawróciłem o 180stopni i zacząłem biec na zachód. Na całe szczęście też udało mi się odczytać z urywającej się siatki duktów leśnych, że biegnę wzdłuż jakiejś rzeczki czy kanału – postanowiłem się go trzymać przez jakiś czas. I szczerze mówiąc to wokół niego budowałem w głowie mapę mojej wycieczki. Nawet jak się znacznie od niego oddaliłem to sprawdzałem w jakim kierunku od niego odbiegam (głównie na wsch.) w związku z czym wiedziałem, że wracać muszę pod zachodzące słońce. Po tym jak drogę na wschód odcięły mi tory kolejowe odbiegłem na południe, żeby zatoczyć szerokie koło. Wycieczka biegowa miała trwać ok. 2h (czyli ok. 20km) i jak dobiegłem do kolejnego mostku na tym kanale na granicy powiatów przed upływem 1h to postanowiłem jeszcze powłuczyć się biegowo po okolicznych wioskach ale trzymając się już solidniejszych dróg. Odkryłem ciekawy dworek w Srocku Wielkim, dobiegłem do Siernik w których spodziewałem się prostej drogi powrotnej do Bolesławca, jednak żadnej tam nie było. Okazało się, że wybiegłem zbyt na zachód poprzez początkowe kluczenie, źle wyczułem odległość do kanału. Wydawało mi się, że wrócę trochę szosą i skręcę w szeroką drogę prowadzącą na północ do leśniczówki Brzeziny (która ujawniła się jako solidny budynek w ciemniejącym już lesie) tak miałem trafić bez problemów do miejsca startu. Za leśniczówką zaskoczyło mnie rozwidlenie równoważnych dróg i niestety źle wybrałem kierunek na północny zachód – po kilku kilometrach dobiegłem na skraj lasu gdzie zorientowałem się, że jestem po złej stronie majaczącej już na tle ciemniejącego nieba, odległego wzniesienia. Wróciłem więc do rozwidlenia i postanowiłem się trzymać tego drugiego kierunku. W lesie było już tak ciemno, że nie mogłem zorientować się gdzie zaszło słońce. Z pozycji względem góry oszacowałem że mam jeszcze jakieś 5-7km do zamknięcia pętli mojej wyprawy. Teraz starałem się zapamiętywać czasy przebiegu pomiędzy wszystkimi punktami charakterystycznymi. Przeciąłem jakiś ważny dukt leśny ale postanowiłem trzymać się obranego wcześniej kierunku – otuchy dodało mi to, że na drodze której biegłem zaczęły pojawiać się ślady końskich kopyt – jasny dowód, w tym ciemnym lesie, zbliżania się do stadniny. Niestety droga którą biegłem zaczęła znów odchylać się długimi łukami na wszystkie strony, ale ja już nie miałem słońca, żeby stwierdzić czy globalnie trzymam obrany kierunek, w dodatku ścieżka zaczęła robić się coraz węższa i tylko uczęszczana przez konie. Po ok. 18 min. takiego biegu trafiłem w trochę bardziej odkryte miejsce i moim oczom ukazały się zabudowania, których zupełnie nie kojarzyłem. Stwierdziłem, że muszę wracać na ten szeroki dukt, który przeciąłem. Bieg po ciemku w terenie porytym końskimi kopytami, dość gęsto zarośniętym lekko podmokłym z dużą ilością dębów z potencjalnym i wcale niemało prawdopodobnym spotkaniem z dzikiem ryjącym w poszukiwaniu żołędzi był solidnym wyzwaniem. Tym bardziej, że po ciemku biegnąc w jedną stronę nie zauważyłem kilku dochodzących łagodnie ścieżek, które mnie skusiły w drodze powrotnej. Dopiero po przebiegnięciu kilku minut orientowałem się, że to nie ta droga i musiałem parę razy zawracać. Całe szczęście na wszystkich wątpliwych rozwidleniach kontrolowałem czas (a przez to odległość) dzięki czemu w końcu znalazłem odpowiednią ścieżkę dotarłem do tego głównego duktu który przeciąłem wcześniej. Tym duktem zamierzałem się dostać do najbliższej miejscowości gdzie zapytam jak wrócić. Po przebiegnięciu wcale niedługiego odcinka trafiłem na miejsce w którym wbiegłem na tą drogę na samym początku mojej wycieczki. Było to bardzo charakterystyczne miejsce z dużym dębem i leśnym szlabanem. Teraz pozostało mi zmierzyć się z wężową plątaniną ścieżek, wolt i nierównym podłożem i po kilku-kilkunastu minutach wrócę do „domu”. Włączyłem w komórce latarkę (bardzo przydatna funkcja) i ruszyłem w kierunku stadniny, po paru minutach drogę wybierałem na słuch... nawigowałem na szczekanie psów. Chwilę, później zza drzew zaczęły przebijać światła przy zabudowaniach... wreszcie trafiłem.
Przebiegłem ok. 29km w 3h i 4min – nawigacja bez kompasu i mapy - ciekawe doświadczenie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz