Bardzo udana wycieczka dystans 31,6km w czasie 5h30min, piękna pogoda, pełno śniegu, w okolicach Pławna spotkałem 2 razy starszego Pana też narciarza z którym fajnie sobie pogadałem. Końcówka była tylko trochę niefortunna ponieważ Duch (mój pies) wpadł do rzeki Głównej tuż przy jazie w Wierzenicy i o mało co się nie utopił. Prawda jest taka, że utopiłby się na pewno gdybym go nie uratował - ostatnie zdjęcie (z następnego dnia) pokazuje miejsce w którym wpadł do wody. Tutaj muszę szerzej opisać to zdarzenie ponieważ do dzisiaj mi ciarki przechodzą na jego wspomnienie: Pod koniec wycieczki ok. 3km przed domem wbiegałem na most na rzece Głównej i zauważyłem, że duch ostro wiosłuje łapami powiększając chaotycznie coraz bardziej przerębel w której się znajdował szło mu to dość łatwo ponieważ lód był dość cienki w tym miejscu. Podbiegłem do brzegu żeby nadać mu kierunek przełamywania lodu z nadzieją, że dobije w końcu do brzegu, niestety po jakiejś minucie okazało się, że przerębel się nie powiększa a pies zaczyna tracić na siłach – starał się wygramolić na powierzchnię lodu jednak nie dawał rady. Pomyślałem, że to koniec, utopi się i już, i nic nie jestem w stanie zrobić – woda w tym miejscu była bardzo głęboka przez spiętrzenie na jazie szacuję na ok. 3m, brzegi dość strome, a lód za cienki żeby mnie unieść. Zacząłem się rozglądać czy nie ma jakiejś łódki, czegokolwiek drewnianego żeby zepchnąć na lód i podejść do niego – nic nie było. Pies w tym czasie wygramolił swoje przednie łapy na taflę lodu i z ledwo wystawionym łbem ponad wodę wpatrywał się we mnie w bezsilności swymi smutnymi ślepiami. Zdjąłem wiec narty i kijkiem sprawdziłem wytrzymałość lodu na brzegu, kurczowo trzymając się długiej trawy sprawdziłem nogą – wydawał się być w tym miejscu mocny. Dalej poszło b. szybko zdjąłem plecak, położyłem narty na rzece, sam położyłem się na nich i zacząłem czołgać się do przerębli, lód miękko zaczął się uginać pode mną zalewając mnie wodą (wtedy nie czułem nawet, że jest lodowata), chwyciłem ducha za przednie łapy i wyciągnąłem go na powierzchnie. Pies powłóczył się do brzegu otrząsając się co chwilę a ja powolutku wycofałem się do brzegu. Zadzwoniłem po Magdę, żeby podjechała po nas samochodem, i mocno przynaglając psa do ciągłego ruchu ruszyliśmy jej naprzeciw.
Po czasie stwierdziłem, że w całej akcji popełniłem dwa błędy: zanim wszedłem na lód powinienem kogokolwiek zawołać, że ktoś tonie w rzece, czy coś w tym stylu i zostawić komórkę na brzegu może nawet zadzwonić do Magdy, żeby na bieżąco wiedziała czy nie wpadam do wody, chociaż nie jestem pewien czy miałem na to czas i nie wiadomo czy ktokolwiek by mnie usłyszał w jakieś 100m oddalonych chatach. Miałem co prawda w głowie myśl, że gdybym wpadł do wody to ratowałbym się przełamywaniem lodu w kierunku brzegu ale czy to by wyszło – trudno powiedzieć...
Na koniec dodam jeszcze, że Magda jak do nas dojechała to rzuciła się z ręcznikami i kocami żeby „ratować” ducha a ja ze swoimi mokrymi ciuchami musiałem radzić sobie sam ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
I want to experience snow!
OdpowiedzUsuń